Władysław Teofil Bartoszewski, sekretarz stanu w polskim MSZ: „Musimy się z państwem Izrael identyfikować”

Prof. Władysław Teofil Bartoszewski w programie „Gość Wydarzeń” wypowiedział się o konflikcie między Izraelem a Palestyną. Jak stwierdził, „Żydzi są naszymi braćmi”. – Zajmujmy się problemem izraelskim, zanim jego obywatele zostaną wymordowani – dodał. Odniósł się również do wątku związanego z ewentualnym objęciem przez Władysława Kosiniaka-Kamysza funkcji szefa MON.

Konflikt na Bliskim Wschodzie. „Musimy się solidarnie z państwem Izrael identyfikować”

Zdaniem profesora nie ma szansy na szybkie zakończenie wojny na Bliskim Wschodzie.

Hamas mówi otwarcie – „od Jordanu do Morza Śródziemnego nie może być żadnych Żydów. Ma być jedno państwo, a nie dwa. I ma być to państwo arabskie”. Trudno z takimi ludźmi negocjować – mówił prof. Bartoszewski. – Poparcie Hamasu w Strefie Gazy jest tak wysokie, że nie wiem, jak odróżniać wojownika czy terrorystę Hamasu i cywilów, którzy Hamas popierają – dodał.

Zajmujmy się problemem izraelskim, zanim jego obywatele zostaną wymordowani. Żyliśmy z Żydami przez prawie tysiąc lat na naszym terytorium. To są nasi bracia, jak mówił Jan Paweł II, to nasi „starsi bracia w wierze”. Mamy związki kulturowe, historyczne, jesteśmy po stronie praw ludzkich i demokracji. Nie jesteśmy za tym, żeby Żydów mordować każdego dnia tylko dlatego, że są Żydami. To jest niedopuszczalne, a my mamy obowiązek, bo na naszym terenie zginęło prawie trzy miliony Żydów i musimy się solidarnie z państwem Izrael identyfikować – powiedział.  

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2023-10-31/prof-wladyslaw-teofil-bartoszewski-w-programie-gosc-wydarzen-ogladaj/

O ile z ostatnich doniesień wynika to nie Palestyńczycy chcą wymordować Izraelczyków, ale jest dokładnie na odwrót:

więc pan profesor wydaje się żyć w świecie swoich urojeń o sytuacji na Bliskim Wschodzie lub celowo tak jak premier Izraela mąci ludziom w głowach. Urojenia pana profesora tłumaczyłyby uzależnienie od psychopatów z Izraela:

Rozważania porównawcze, z dostateczną ilością przebadanych osób, doprowadziły autora do przekonania, że Józefa Wisarionowicza Dżugaszwili, znanego potem jako Stalin, należy zaliczyć do przypadków tej właśnie złorodnej charakteropatii, która rozwinęła się prawdopodobnie na podłożu okołoporodowego uszkodzenia pól frontalnych koty mózgowej. Wskazuje na to wiele z tego, co można o nim przeczytać lub usłyszeć. Jego brutalnie fascynujący charyzmatyzm, egocentryczna wiara w swój geniusz u człowieka umysłowo niewybitnego, charakterystyczne, często infantylne, a nieodwołalne decyzje, patologiczna mściwość i bezwzględność wobec tych, którzy wchodzili mu w drogę, wraz z niezdolnością do samokrytycznego wglądu we własny stan psychiczny, dają w sumie typowy obraz.
Tłumaczy to także jego zależność od psychopaty, jakim był Ławrenty Beria

Ponerologia polityczna – A. Łobaczewski

Ale może to nie są żadne zaburzenia i pan profesor jest przypadkiem np. psychopatii właściwej?

Na katedrze pojawił się nikomu nie znany człowiek, aby powiadomić nas, że teraz on jest tu profesorem. Mówił ze swadą ale to co mówił nie przypominało żadnej nauki. Nie rozróżniał pojęć naukowych od potocznych na jego przedmieściu wyobrażeń. Takie przekonania traktował jako „mądrość”, która nie budzi wątpliwości. Raz w tygodniu, przez półtorej godziny, zalewał nas potok paralogistyki naiwnej i aroganckiej, która z patologicznym egotyzmem niosła takież widzenie świata i spraw ludzkich. Byliśmy traktowani z pogardą i kiepsko skrywaną nienawiścią. Tego należało słuchać z uwagą i nie robiąc sobie żartów, bo drwina mogła pociągnąć najgorsze konsekwencje.
Niedługo poczta pantoflowa odkryła pochodzenie tego „profesora” na jednym z krakowskich przedmieść. Do szkoły średniej uczęszczał, ale nie wiadomo, czy ją ukończył. W każdym razie bramy uniwersytetu przekroczył od razu jako „pan profesor” — z awansu partyjnego.
„Przecież takim sposobem nikogo nie można przekonać! To jest raczej propaganda zwrócona przeciw nim samym.” — Mówiliśmy między sobą. Tym niemniej jednak, kiedy wychodziliśmy po takiej torturze ducha, upływała długa chwila, zanim ktoś przerwał milczenie. Badaliśmy samych siebie, bo wydawało się nam, że coś dziwnego opanowało nas samych i czegoś wartościowego ubyło z naszych umysłów. Świat realiów psychologicznych i kryteriów moralnych został jakby zawieszony w chłodnej mgle. Nasze poczucie ludzkiej i studenckiej solidarności, akceptowane do tego czasu wartości, nasz patriotyzm, traciły pierwotny sens. Zapytywaliśmy się na wzajem — Czy i ty coś takiego przeżywasz? Niepokój o stan naszych własnych osobowości i o naszą przyszłość przeżywaliśmy każdy na swój sposób. Niektórzy na pytania odpowiadali milczeniem. Okazało się, że głębokość i jakość tych przeżyć była indywidualnie bardzo różna.

Powstało więc pytanie, jak mamy się ratować przed skutkami takiej „indoktrynacji”. Teresa D. pierwsza podała propozycję: Jedziemy na weekend w góry. I poskutkowało. Czas spędzony w sympatycznym towarzystwie, trochę żartów, zmęczenie i potem twardy sen w schronisku, przywracały nam nasze własne ludzkie osobowości, jednak — jakby nie bez pewnej reszty. Później okazało się, że z czasem pojawia się pewien rodzaj psychicznego uodpornienia — ale nie u wszystkich. Analizowanie psychopatycznych właściwości „pana profesora”, a więc znowu postawa przyrodnika, okazało się drugą pouczającą metodą ochrony własnej higieny psychicznej.
Jaki był jednak nasz niepokój, zawód i zdziwienie, kiedy okazało się po pewnym czasie, że dobrze nam znani koledzy i koleżanki zaczynają zmieniać swój światopogląd, że ich sposób przeżywania i myślenia zaczyna przypominać „gadanie tego profesora”. Ich uczuciowość, jeszcze niedawno przyjazna, została schłodzona, choć jeszcze nie stała się wroga. Argumenty kolegów, życzliwe ale krytyczne, zaczęły ślizgać się po ich świadomości. Zaczynali robić wrażenie ludzi, którzy posiedli jakąś wiedzę tajemną. My zaś stawaliśmy się dla nich dawnymi kolegami, którzy wciąż naiwnie żyją tamtymi historiami, jakie wykładali dawni profesorowie. Trzeba było nabrać ostrożności w rozmowie z nimi.
Kim byli ci nasi koledzy, którzy od nas odeszli i niedługo potem wstępowali do partii? Z jakich grup społecznych się wywodzili, jakimi byli ludźmi i studentami? W jaki sposób i dlaczego zmienili się tak bardzo w ciągu niespełna roku? Dlaczego ja sam i większość kolegów nie ulegliśmy takiemu procesowi przemiany? Wiele takich pytań tłoczyło się wówczas w naszych głowach. W takich czasach i z takiego niepokoju zrodziła się idea obiektywnego zrozumienia tego rodzaju zjawisk i systemu władzy, a jej wielki sens zaczął krystalizować się z czasem. W początkach więc opisanych poniżej obserwacji brało udział wiele osób, którzy wykruszyli się z czasem wobec trudności życiowych i naukowych. Pozostali nieliczni, a może ostatni już Mohikanin, który pisze tę książkę.
Nie było wówczas trudno zestawić, z jakich środowisk pochodzili ci, którzy ulegli temu zjawisku, które nazwałem później „przeosobowieniem”. Pochodzili ze wszystkich grup społecznych, nie wyłączając arystokracji i rodzin gorliwie religijnych. Wyłom, jakiego dokonano w naszej studenckiej solidarności, wynosił około 6%. Osobowości pozostałej większości zostały niezdrowo zdezintegrowane, co jednak wyzwalało wysiłki w poszukiwaniu kryteriów i wartości, które pozwalałyby na osiągnięcie nowej homeostazy, a bywały one często twórcze.
Patologiczna jakość tego procesu przeosobowienia nie budziła wątpliwości prawie od początku. U wszystkich nim dotkniętych przebiegał on w sposób podobny, choć nie całkiem jednakowy. Trwałość tych skutków okazałą się również niejednakowa. Część tych ludzi stała się później gorliwcami. Inni, korzystając z różnych późniejszych okazji i możliwości, zaczęli się wycofywać i nawiązywać utracone więzi ze społeczeństwem ludzi normalnych. Na ich miejsce przychodzili inni. Tylko magiczna wartość około 6% pozostała trwałą właściwością nowego systemu społecznego.
Staraliśmy się ocenić poziom uzdolnień tych kolegów, którzy ulegli temu zjawisku przeosobowienia. Doszliśmy do wniosku, że był przeciętnie nieco niższy od średnich wartości populacji studenckiej. Stało się oczywiste, że przyczyn ich mniejszej odporności należy szukać w innych właściwościach ich natur i osobowości, na pewno niejednolitych pod względem jakości.
Aby odpowiedzieć na te dramatyczne pytania, które nasuwały się w związku z naszymi przeżyciami i obserwacjami, należało więc studiować zagadnienia z pogranicza psychologii i psychopatologii, których naukowe zaniedbanie okazało się przeszkodątrudnądo przezwyciężenia. Równocześnie, czyjeś ręce, kierowane swoistą znajomością rzeczy, usuwały z bibliotek to, co można by było tam znaleźć na ten temat.
Analizując obecnie po latach (1984) tamte zdarzenia, można powiedzieć, że „profesor” zapuszczał nad naszymi głowami wędę. Kierując się znaną nam już wiedzą specyficzną psychopatów. Wiedział z góry, że wyłowi jednostki podatne i taki był zasadniczy cel tego „szkolenia ideowego”. Organizatorom i wykonawcy tego pewien zawód musiała sprawić ograniczona ilość tych złowionych. Proces przeosobowienia zakotwiczał przede wszystkim w tych ludziach, gdzie podłoże instynktowne było blade lub zdradzało pewne słabości, a także u innych noszących pewne deficyty swoich natur, również o dziedzicznym podłożu. „Indoktrynacja” wyzwalała w nich stany, które były skutkiem indukcji psychopatologicznej, a więc zbliżone do partycypacji w cudzym obłędzie, które nie mogły dlatego oka-
zać się całkowicie trwałe.
Póki taka wiedza, o istnieniu jednostek podatnych i sposobach oddziaływania na nie, będzie pozostawać tajemnicą takich profesorów, tak długo będzie mogła być użyta do podboju narodów przy pomocy tej nowej broni psychologicznej. Kiedy stanie się wiedzą naukowo opracowanąi umiejętnie spopularyzowaną, będzie się przyczyniać do uodpornienia społeczeństw i przezwyciężania także pomniejszych trudności. W tamtych jednak czasach nie rozumiał tego jeszcze nikt.
Przyznać jednak należy, że „profesor” demonstrując nam swoją osobowość, typowy przypadek psychopatii właściwej, pokazując nam podstawowe właściwości patokracji, w sposób który musieliśmy przeżyć głęboko, przyczynił się do poznania natury zjawiska makrosocjalnego w większym zakresie niż niejeden prawdziwy pracownik naukowy, który w tym dziele wziął potem udział. W późniejszych szkoleniach można było zauważyć, że ich wykonawcami byli z reguły przedstawiciele tej samej anomalii psychicznej.

Ponerologia polityczna – A. Łobaczewski

Inny znany przypadek psychopaty z tytułem profesora, który sam u siebie wykrył inne niż ludzkie reakcje swojego mózgu na bodźce zewnętrzne:

The Neuroscientist Who Discovered He Was a Psychopath

While studying brain scans to search for patterns that correlated with psychopathic behavior, James Fallon found that his own brain fit the profile

https://www.smithsonianmag.com/science-nature/the-neuroscientist-who-discovered-he-was-a-psychopath-180947814/

Life

James H. Fallon was born to an Italian American family as one of six children.[3] He also had English and Irish ancestry through New York colonial settler Thomas Cornell, who was convicted of murdering his mother and hanged in 1667. Fallon mentioned the many murders that occurred in the Cornell family line he shared with Lizzie Borden and discussed his and his family’s genetics in a National Public Radio broadcast.[4]

Fallon and his wife, Diane, had two daughters, Shannon and Tara, and one son, James. He had five grandchildren and a great-grandson.[3]

Fallon died on November 20, 2023, at the age of 76.[3]

https://en.wikipedia.org/wiki/James_H._Fallon

Jak potwierdza przypadek Fallona psychopatia jest dziedzicznie uwarunkowana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *