Ceny detaliczne prądu należą w Polsce do najniższych w Europie, a ceny hurtowe do najwyższych. Jak to możliwe? Rząd sztucznie mrozi ceny dla gospodarstw domowych. Po wyborach mogą wzrosnąć nawet o 80 proc. – pisze Adam Grzeszak w tygodniku „Polityka”.
Kto tu manipuluje?
Kampanie energetyków budzą emocje i spotykają się z zarzutami o manipulacje. Podobnie jest z najnowszą, sierpniową, prowadzoną pod przewrotnym hasłem „stop manipulacji!”. Ceny prądu dla odbiorców domowych (taryfy G11, G12) w przeliczeniu na euro należą u nas rzeczywiście do jednych z niższych w Europie. Według Eurostatu w połowie roku najtańsza energia była na Węgrzech, w Bułgarii i na Malcie, gdzie za kilowatogodzinę (kWh) płaci się 0,10 euro, cena w Holandii i Chorwacji oraz Polsce to 0,15 euro. Najdroższa była Dania (0,60 euro). PGE, posługując się nieco innymi danymi, podaje, że Holandia ma jedne z najwyższych cen, a Polska w dziedzinie niskich cen ustępuje jedynie Chorwacji i Słowenii.
Nie to jednak jest najważniejsze. Większy problem polega na tym, że tu chodzi o ceny samej energii, a my płacimy rachunki obejmujące także dystrybucję, czyli usługę dostarczenia nam prądu do domu. Rachunek zawiera też podatki, które w tym roku wróciły do dawnego poziomu, oraz szereg innych pozycji, w tym np. tajemniczą „opłatę handlową”, które sprawiają, że mało kto ma poczucie, że jest tanio. Zwłaszcza że my nie zarabiamy w euro i w stosunku do siły nabywczej naszych zarobków prąd obiektywnie taki tani nie jest. Eurostat, który robi i takie zestawienia, lokuje nas w środku unijnej stawki.
Oczywiście dziś wszystkie wyliczenia dotyczą dotowanych cen energii dla gospodarstw domowych zużywających rocznie nie więcej niż 2000 kWh. Ta dotacja to efekt ustawy „o szczególnych rozwiązaniach służących ochronie odbiorców energii elektrycznej w 2023 r. w związku z sytuacją na rynku energii elektrycznej”. Ma ona zamortyzować rynkowy wstrząs, jaki wywołał światowy postpandemiczny kryzys energetyczny w 2021 r., do którego w następnym roku dołożyły się skutki wojny w Ukrainie. Skłoniło to niemal wszystkie rządy krajów w UE do wprowadzenia programów chroniących odbiorców, zwłaszcza tych najbardziej wrażliwych. W Polsce Tarcza Solidarnościowa zamroziła w całym 2023 r. ceny energii na poziomie z 2022 r.
Tani, tańszy i najdroższy
Z czasem wytwórcy energii nieco opanowali sytuację, spadło też jej zużycie (także w Polsce), więc i ceny prądu zaczęły spadać. Na powrót do dawnego poziomu nie ma jednak co liczyć. Dziś rynkowe ceny utrzymują się na dwukrotnie wyższym poziomie niż przed pandemią. Zamortyzowanie tak potężnego skoku jest więc kosztowne, dlatego konieczna była selekcja beneficjentów i ustalenie dotacyjnego limitu, po przekroczeniu którego nawet odbiorcy domowi muszą płacić znacznie drożej. Ustalono więc 2000 kWh, gospodarstwa z zasobami niepełnosprawnymi dostały przydział 2600 kWh, a posiadacze Karty Dużej Rodziny oraz rolnicy 3000 kWh.
Przedwyborcze wzmożenie szerzej otworzyło państwową kieszeń. Ostatnio Jacek Sasin obiecał obniżyć o 12 proc. cenę energii elektrycznej dla gospodarstw domowych wstecznie od początku 2023 r. Także przemysł energochłonny dostał energetyczny parasol. Ochronę dostały też samorządy i mikrofirmy. Najbardziej po kulach oberwał mały i średni polski biznes. Musiał wziąć na siebie ciężar podwyżek. „Każda polska rodzina oszczędza rocznie na wydatkach za prąd średnio od 2000 do nawet 3000 zł” – zapewnia prezes PGE. Oczywiście wszystko to dotyczy tylko tego roku. Co będzie w przyszłym?
PGE w swej kampanii deklaruje, że chce zwalczać „działania dezinformacyjne, kwestionujące realnie niskie koszty energii elektrycznej w Polsce”. Brzmi groźnie, ale kto i co kwestionuje? Można się domyślić, że chodzi o coraz częściej pojawiające się informacje, że hurtowe ceny energii są w Polsce jednymi z najwyższych w Europie. Czyli że prąd wytwarzany przez państwowe koncerny jest rekordowo drogi. „W lipcu 1 MWh (megawatogodzina) energii elektrycznej na rynku spot (z dostawą następnego dnia) kosztowała 342 zł w Niemczech i 551 zł w Polsce. Nigdy w historii różnica tych cen nie była aż tak niekorzystna dla Polski. Był to już kolejny miesiąc z rzędu, w którym energia elektryczna w bieżących dostawach była w Polsce najdroższa w Europie” – alarmuje Bartłomiej Derski z branżowego portalu WysokieNapiecie.pl.
Trudno uznać to za dezinformację, bo każdy może sprawdzić, jak kształtują się ceny na Towarowej Giełdzie Energii (TGE). Niektórzy eksperci przekonują jednak, że to może być mylące, gdyż transakcje spot zawierane na TGE między producentami energii a firmami nią handlującymi stanowią niewielką część rynku. Większość jest sprzedawana w ramach umów długoterminowych poza giełdą. Prąd, który dociera dziś do naszych domów, najczęściej kontraktowany był w ubiegłym roku albo wcześniej. Na rynku spot dystrybutorzy dokupują na bieżąco jedynie megawatogodziny brakujące do pokrycia zapotrzebowania albo upłynniają nadwyżki, jeśli popyt spada.
Ile tak naprawdę kosztuje energia? – Ceny ustalają dziś politycy. Zniesienie obliga giełdowego sprawiło, że nie ma transparentnych mechanizmów zapewniających wszystkim odbiorcom informacje na temat tego, jaka jest rzeczywista cena energii – wyjaśnia Grzegorz Onichimowski, twórca i pierwszy prezes Towarowej Giełdy Energii, a dziś ekspert Instytutu Obywatelskiego. Obligo giełdowe, czyli obowiązek sprzedaży energii za pośrednictwem Towarowej Giełdy Energii, był sposobem na wprowadzanie konkurencyjnych mechanizmów w handlu prądem. Pojawiło się w 2010 r. Oddzielono spółki handlowe od produkcyjnych, zakupów dokonywano w anonimowych transakcjach giełdowych, tak by nie dochodziło do skrytego przekładania pieniędzy z kieszeni do kieszeni między spółkami produkcyjnymi i handlowymi, wchodzącymi w skład tych samych koncernów energetycznych.
PiS z dużą nieufnością podchodzi do mechanizmów rynkowych, dlatego najpierw zniósł obligo, przekonując, że dzięki temu ceny spadną. Kiedy okazało się, że jest wręcz przeciwnie, obligo przywrócono. W ubiegłym roku w ramach działań antykryzysowych znów obligo zniesiono. Ponoć na żądanie górniczych związkowców, którym zależy, by elektrownie płaciły kopalniom za węgiel jak najwięcej.
– Sądzę, że dziś rynkowa cena energii kształtuje się na poziomie 600–700 zł za megawatogodzinę. Decydują o tym wysokie ceny uprawnień do emisji CO² i zaskakująco drogi węgiel stanowiący podstawowe paliwo polskich elektrowni – wyjaśnia Maciej Bando, były prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
…
Ile więc kosztuje tania energia, o której przekonuje nas PGE? „Zgodnie z wyliczeniami rządu przedstawionymi w Programie Konwergencji z kwietnia 2023 r. koszt wszystkich działań osłonowych wyniósł w ub.r. 2,4 proc. PKB” – piszą eksperci NBP w prognozie inflacyjnej. W tym roku – ich zdaniem – łączna wartość rekompensat z tytułu regulacji taryf dotyczących gazu, węgla, energii cieplnej i elektrycznej pochłonie 1,7 proc. PKB. Eksperci OECD szacują ten wydatek na 2,35 proc. PKB, co sprawi, że Polska w 2023 r. będzie piąta pod względem interwencji na rynku energetycznym.
…
Skąd więc pochodzą pieniądze przeznaczane na subsydiowanie cen prądu? Idą one ze słynnego funduszu covidowego, a także ze sprzedaży przez rząd uprawnień do emisji CO². W 2021 r. handel uprawnieniami przyniósł 25 mld zł, w 2022 – 23 mld zł. Zgodnie z unijnymi regulacjami przynajmniej połowa tych pieniędzy powinna być przeznaczana na inwestycje w transformację energetyczną, ale u nas tradycyjnie wpływy te traktowane są jako dochód budżetowy służący do łatania różnych dziur. A dziś wydawane są na subsydiowanie cen węglowego prądu.
…
Rządowa Tarcza Solidarnościowa, dzięki której „rachunki odbiorców są i pozostaną niskie”, będzie obowiązywać do końca tego roku. „Na 2024 r. zakładamy rezygnację z mrożenia cen energii i jednocześnie obniżkę cen taryfowych o ok. 10 proc., co przełoży się na wzrost przeciętnych cen dla gospodarstw domowych o ok. 40 proc. Niepewność dotycząca tego założenia jest jednak duża” – przewidują analitycy banku Santander. Think tank Forum Energii ocenia, że ceny energii mogą wzrosnąć o 80 proc.
Prezes Dąbrowski w ostatnich dniach sierpnia dociskany przez dziennikarzy pytaniami o to, czy w 2024 r. będzie kontynuowane zamrożenie cen prądu, tłumaczył, że to decyzja polityczna, a on politykiem nie jest. Nie chciał też odpowiedzieć, czy PGE wystąpi do prezesa URE z wnioskiem o podwyżkę taryfy na 2024 r. i jak dużą. Chętniej oddawał się marzeniom, opowiadając, jak podnosił PGE z upadku, do którego doprowadziła poprzednia władza i jak dzięki niemu dokona się wielka transformacja. PGE odejdzie od węgla i stanie się liderem energetyki odnawialnej. W ciągu najbliższych 10 lat zbuduje elektrownię jądrową, a do 2040 r. koncern całkowicie się zdekarbonizuje. Kilka dni później musiał połknąć własny język, by zachować stanowisko. Antywęglową retoryką zdenerwował górników i przestraszył polityków PiS, martwiących się bardziej o wynik wyborczy na Śląsku niż o przyszłość polskiej elektroenergetyki. Do przykrej rzeczywistości wrócimy w listopadzie.
https://wiadomosci.wp.pl/pod-prad-tak-pis-manipuluje-cenami-po-wyborach-moga-wzrosnac-nawet-o-80-proc-6944249418992384a